Witam serdecznie.
Mam wydaje mi się dość spory problem z którym borykam się od kilku lat i szukam pomocy.
Postaram się najpierw opisać.
Do 27 roku życia byłem bardzo otyły. Moja waga to było ponad 220 kg.
Jako opasłe dziecko byłem badany pod wieloma kontami by wykluczyć lub potwierdzić czynnik genetyczny jako przyczynę otyłości oraz kontrolować inne aspekty mojego ciała i zdrowia.
Czynnik genetyczny został wykluczony, przyczyną mojej otyłości było roztycie ( utuczenie ) przez babcię podczas nieobecności mamy a urodziłem się jako normalne dziecko, szczupłe i bez nieprawidłowości.
Posiadam grupę krwi tak zwaną zerówkę. Wielu badających mnie lekarzy dziwiło się i powtarzało badania gdyż mimo szalenie wielkiej otyłości nie miałem i nie mam cukrzycy, cholesterol też nigdy nie był u mnie problemem a stawy nie były zniszczone czy zwyrodniałe od obciążenia a jedynie zużyte równomiernie ale tak jakbym miał więcej lat niż w czasie badań. Mówiono też że mój organizm kocha wysiłek, kocha się pocić, męczyć. Fakt, zawsze tak było i jest nadal. 17 lat temu przeszedłem operację zwężenia żołądka, mam w sobie tak zwanego „masona” który prawdę mówiąc rozszedł się ale nie wiadomo ile lat temu a ja utrzymuje w stanie szczupłym, nie roztyłem się.
Ale… od kilku lat walczę ze swoim tłuszczem, z samym sobą. W sylwestra bodajże 2006 roku postanowiłem i tak się stało. Cały czas wcześniej próbowałem ale to były małe, krótkie wzloty kiedy po kilku dniach utraty płynów wracałem do jedzenia. Brakowało woli… Już ją mam !
Najpierw męczyłem się na diecie Kwaśniewskiego, ostro trzymałem się jej ale zmaksymalizowałem swoje wysiłki i SPALANIE. Codziennie jeździłem nad niedaleki zalew ( Przeczyce ) i w lato, ubrany w gruby dres na czas maszerowałem codziennie ten sam kawałek drogi. Dokładnie 4,2 km z czego około 1/3 dystansu wiodła pod górę. Ograniczyłem mocno płyny i raczej nie było to zdrowe odchudzanie. Po prostu wyszarpywałem organizmowi kilogram po kilogramie zbędnych, zmagazynowanych rezerw. W ten sposób przez około 2 miesiące schudłem około 40 kg ale chudłem coraz wolniej, coraz większy sprawiało mi to problem. Pomyślałem sobie o siłowni. Poszukałem w moim mieście i znalazłem – FitnessCenter. (http://www.fitnesscenter.com.pl/ ). Jestem w dziale metamorfozy.
Przyszedłem tam ważąc prawie 190 kg.
Właściciel i trener podszedł do mnie bardzo ambitnie, profesjonalnie. Właściwie. Wysłuchał o mojej operacji i uznał żebym trenował ( nie miałem dokumentów mówiących jakie części mojego ciała i w jakim stopniu zostały naruszone podczas operacji ). Zaczęliśmy od początku, pierwsze zetknięcie grubasa z aktywnością fizyczną, aerobową było porażające… Plan opracował dla mnie indywidualnie a ja chodziłem codziennie i w grubym dresie z kapturem wypacałem tłuszcz i łzy robiąc wszystko cholernie na siłę bo zakwasy miażdżyły mnie ale za namową trenera chodziłem płacząc bo przecież aby zakwasy rozbić trzeba ćwiczyć bez wytchnienia a nie czekać… Tak robiłem. Kilka razy ból był tak wielki że nie potrafiłem wsiadać do samochodu czy schodzić po schodach w dół.
Na początku powiedziałem trenerowi że nie obchodzą mnie partie mięśni, chce wychodzić na czworakach ale spalać maksimum, samego siebie. Tak też było… po jakimś czasie zaznajomił mnie z l-karnityną a niedługo potem z termogenikami. Dążyłem do swego celu… który sam sobie w głowie ustaliłem na… 95 kg czyli 94,9 kg…
Dlaczego właśnie tak ? Lata wcześniej byłem na wczasach optymalnych gdzie uczono nas i teorii i praktyki na temat żywienia Kwaśniewskiego, byli to ludzie przeszkoleni przez niego samego. Turnus kończył się między innymi indywidualnym wyliczeniem wagi należytej czy właściwej jak kto woli. Mnie ustalono ją wtedy na 95 kg i to tak bardzo zapadło mi w głowie.
Nie wiem czy miałem wtedy 20 lat a już na pewno nikt nie wiedział że będę się tak skutecznie odchudzał, nikt nie pomyślał o skórze która pozostanie i nikt nie pomyślał że będę ostro ćwiczył na siłowni a przecież wskaźniki wagi jak choćby BMI ponoć nie mają zastosowania do ludzi ćwiczących…
Więc sam nie wiem czy powinienem się tak kurczowo tego trzymać… ale chyba zapiekłem się w dążeniu do tego…
Chudłem w oczach, na dobę przyjmowałem 70 g. węglowodanów a wodę ograniczałem, dużo zjadałem jajek i tłuszczy. Popędzany i rozbuchany termogenezą organizm zamiast zatykać się tłuszczem spalał jak szalony tłuszcz świeży jak i ten zmagazynowany a zdrowie polepszało się choć wycieńczenie nie raz powodowało ogromne huśtawki nastrojów czy zasypianie gdzie popadło.
Po jakimś czasie osiągnąłem swój cel, nawet przeskoczyłem go bo zszedłem do jak dla mnie kosmosu – 91,7 kg.
Rezultat był taki – w ciągu roku czasu, lub roku i miesiąca ( nie pamiętam dokładnie ) zrzuciłem prawie 140 kg czyli dwóch braci z pleców…
Właściciel siłowni, mój pierwszy trener wypchnął mnie do pisma Men’s Heath. Namawiał mnie do kontaktu z nimi prawie pół roku. W tamtym okresie pismo to prowadziło stałą rubrykę o nazwie „Klub Bez Balastu” która co miesiąc opisywała jedną osobę która poradziła sobie z problemem otyłości tylko i wyłącznie dzięki silnej woli, uporowi i oczywiście siłowni.
W numerze 11/2009 rubryka ta pokazała i opisała właśnie mnie.
Wtedy drugi trener ( znający się na żywieniu ) razem z tym pierwszym uznali że muszę zacząć z głową ćwiczyć i jeść. Zmienili mi dietę oraz plan treningowy
Niestety pozostałość skutecznie niszczyła wszelkie plany, wysiłki, wyliczenia… Skóra, gigantyczny nadmiar skóry pozostały po odchudzeniu.
Obaj zgodnie sądzili że nadmiaru skóry na sobie mam około 7 kg i każde Wskazanie wagi powinno być przeze mnie obniżane o te 7 kg i dopiero wtedy powinienem wiedzieć jaka jest moja waga. Chcieli abym zaczął budować, pracować nad wypełnianiem, nad rozwojem.
Ja do tego czasu już zostałem zarażony bakcylem siłowni więc ochoczo do tego wszystkiego podszedłem.
Zmieniono mi dietę oraz sposób trenowania jak i samą rozpiskę, poznałem też różne pompy przedtreningowe. W żywieniu pożegnałem tłuszcze czyli żywienie Kwaśniewskiego a powitałem duże ilości węglowodanów. Na początku myślałem że zrobi to ze mnie balon ale mój trener dietetyk uznał że mam takie spalanie że nawet 3600 kcal na dobę mogę przyjąć ale to oczywiście wtedy gdy mam tak niską wagę i w celu rozbudowy. Myślałem że oszalał a on mi mówił „nie obcinaj, rób tak jak Ci powiedziałem a zobaczysz sam” no i miał rację !
Po pewnym czasie obaj trenerzy doszli do wniosku że jednak nie dam rady takiej ilości skóry wypełnić, że trzeba się jej pozbyć i to tylko skalpelem.
Prywatnie nie stać mnie na cykl takich operacji ( bo przecież to nie jedna jak się dowiedziałem bo byłoby to zbyt duże obciążenie dla organizmu ) a w sprawie refundacji z NFZ dopiero zacząłem się dowiadywać.
Pojechałem do kliniki w Zabrzu, tam gdzie wykonano mi operację zmniejszenia żołądka.
Tam ustalono że Jestem ewenementem i sfotografowano, opisano itp. Ale nic to nie dało. Dlaczego ? Mason w moim żołądku rozszedł się i aby w ogóle myśleć o operacji musiano by wykonać jakieś dziwne obejście tego również w żołądku ( nie pamiętam nazwy ) które jednak będzie bardzo inwazyjne dla zdrowia. Powiedziano mi że boją się bo jeśli wytną skórę ona nie będzie elastyczna i pęknie jeśli się roztyje a skoro nauczyłem się tak zyć, zdrowiej będzie abym dalej tak żył…
Dupa więc… L
Co mi z tego że jestem jedynym ich pacjentem w ciągu już 18 lat który miał na tyle silną wolę by po rozejściu się Masona w żołądku, nie roztył się, który tyle czasu już utrzymuje się w formie dzięki tylko swojej sile. Na nic mi ukłony adiunktów i profesorów, zdjęcia i opisy skoro nadal mam problem którego nie jestem w stanie ostatecznie pokonać.
Przecież chyba nawet ważniejszym problemem niż sama skóra jest to że zaraz pod nią znajduje się gigantyczny zapas komórek tłuszczowych których jak wiemy nie da się spalić, tylko się je zmniejsza ( osusza ) lub powiększa ( wypełnia ).
To była bolączka i moja i obu trenerów, coś czego przeskoczyć się nie da a skutecznie niweczy prawie wszystkie wysiłki bo zaburza mój metabolizm w ten sposób że organizm wszystko co do niego wrzucam w pierwszej kolejności pakuje do rezerw wypełniając właśnie te komórki a ja tylko siłownią i termogenezą zmuszam go do tego by nie robił tego. Wymagam na nim stałe, gigantyczne spalanie więc trudno tutaj mówić o jakimkolwiek budowaniu, bo niby jak ? a bez tego rozwoju, napięcia skóry itd. Nie osiągnie się.
PIEPRZONE KOŁO ZAMKNIĘTE !
Do tego niestety doszedł dość zły element…
Walczę nieprzerwanie od 2007 roku, na siłowni jestem codziennie, raz siłowy trening a raz aerobowy i tylko niedziela jest wypoczynkiem choć też nie zawsze. Siła, siła jeszcze raz siła, umysł żyje wiecznie na placu boju bo przecież wiadomo że nie ma człowieka na ziemi który jest silny przez 100% czasu.
95% czasu na podjum a 5% skulony w kącie, ryczący ja dziecko… ale potem wstaje nowy świt i walka wre…
…a stresy w życiu prywatnym… nie zawsze to co zostaje po siłowni wystarcza bym nie odreagowywał stresów, wtedy łamie się a niestety stres zajadam tym co najgorsze – świństwem z półek sklepowych. Często przeradza się to w pasmo odstępstw które w kilka dni powoduje że waga pokazuje 10 lub 15 kg więcej ( komórki tłuszczowe ). Budze się zawsze z tego letargu i z płaczem i siłą ruszam od nowa do boju. W ciągu 2 – 3 tygodni jestem w stanie odrobić straty lecz to bieganina w kółko bo znowu coś może się wydarzyć że pójdę w tango…
…”ludzie nie płaczą dlatego że są słabi, tylko dlatego że za długo musieli być silni”…
W ostatnim czasie zmieniał się moja siłownia, trenerzy są mili, życzliwi ale to już nie ci którzy byli ze mną od początku i znają mnie, mój przypadek. Jestem sam, co prawda z wiedzą i ich ropiskami zarówno diety, treningów jak i suplementacji. Jednak sam…
Ja bakcyla już dawno siłownikowego złapałem, zależy mi na efektach, na wszystkim, na sile, wytrzymałości, kondycji jak i rzeźbie ( choć to akurat w moim przypadku chyba odpada… ) ale też i niskiej wadze. Moje życie to wieczna walka, Pan pudełko w domu jak i poza nim. Wszystko odmierza i przelicza. Życie prywatne też jest tym zdominowane a rodzina cierpi… Moja ukochana żona rozumie, wie, troszczy się ale cierpi na tym, wiem…
Chcąc cokolwiek samemu zmieniać, modyfikować, mam nadzieję że ulepszać, często rozbijam się o sporo rzeczy których nie jestem w stanie ułożyć w głowie.
- Jak dalej żyć ?
- Jak trenować ?
- Jak choćby ustalać swoje zapotrzebowanie kaloryczne przy tak dziwnie działającym metabolizmie ?
- Jak obliczyć swoją wagę należytą ?
- Jak obliczyć zawartość tkanki tłuszczowej ?
- Jak badać postępy w rozwoju masy mięśniowej skoro wszędzie na moim ciele jest nadmiar skóry i choćby chcąc zmierzyć obwód bicepsa nie da się tego zrobić a ewentualne przyrosty lub ubytki to może być i prawdopodobnie jest jedynie kwestia mocniejszego lub lużniejszego ściśnięcia nadmiaru wiszącej skóry ?
- Jak budować, rozwijać nie tyjąc ?
Takie i sporo podobnych pytań ( bo przyczyna jest ta sama przecież a wpływa na tak wiele rzeczy… ), nurtują mnie cały czas a nie potrafię znaleźć odpowiedzi na nie.
Potrzebuję pomocy, fachowej, profesjonalnej pomocy…
Nogi z dużymi żylakami ale i tak bardzo silne. Przez lata musiały dźwigać ten ciężar więc chcąc nie chcąc rozwinęły się ale na siłowni to dziwne – na ławce prostej nie wycisnę więcej niż 70 kg a na suwnicy ( nogi ) dochodzę do 320 kg…
Gdy waga jest niska i tak nie widać po mnie muskulatury czy 4 lub 6 pak-a bo skóra wszystko zalewa choć gdy napnę mięśnie czuję pod palcem na brzuchu stal… J trochę lepiej z klatką ale to wszystko wypacza skóra która jedynie gdy leżę spływa na boki odsłaniając więcej tego co wypracowałem.
35 lat, oprócz żylaków o których specjalista gdy usłyszał o tym jak żyje powiedział „nie mam nic do dodania, Pan im tylko pomaga, proszę nie przestawać”, i faktycznie, nie mam skurczy, nie bolą, nie są ciepłe i są wklęsłe innych schorzeń brak.
Siłownia od 6 lat nieprzerwanie, organizm przesączony różnymi termogenikami i pobudzaczami bo często przedawkowywałem je by być jak wściekły byk i spalać, spalać i jeszcze raz spalać.
Rezultaty mam i to piorunujące ale stoję w miejscu, kropka… potrzebuję pomocy, rad, właściwego ukierunkowania mnie…
Proszę, bardzo proszę o pomoc.